Zostań moim przyjacielem
Niezwykły eksperyment społeczny z udziałem dzieci – imigrantów przeprowadził Teatr Gdynia Główna wspólnie ze Szkołą Podstawową nr 47. Wczoraj odbyła się premiera spektaklu, który powstał na jego bazie. To pierwsza tego typu inicjatywa w Polsce.
Oleksandr Dudka, Roman Bilovol, Nini Koiava, Veronica Kolomoitseva, Tatiana Shkuratava – urodzili się w Gruzji, na Białorusi, w Ukrainie. Chodzą do różnych klas, w różnym stopniu, choć jeszcze bardzo niewielkim, znają język polski. Co ich łączy? Wszyscy mają za sobą doświadczenie imigracyjne. Przyjechali do Polski w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Mają też wspólne marzenie – mieć w Polsce choć jednego przyjaciela.
– Każdego roku w mojej szkole przybywa dzieci z doświadczeniem migracyjnym, najczęściej zza wschodniej granicy – opowiada Krzysztof Jankowski, dyrektor Zespołu Szkolno-Przedszkolnego nr 3, w skład którego wchodzi Szkoła Podstawowa nr 47 – Nie znają języka, często mają za sobą traumatyczne doświadczenia. Widzę jak bardzo jest im trudno i pomyślałem sobie, że muszę zrobić dla nich coś więcej niż tylko dodatkowe lekcje polskiego. Kiedy więc zgłosili się do mnie aktorzy Teatru Gdynia Główna z pomysłem na eksperyment podobny do tych, które sprawdzają się na zachodzie, w którym mieli wziąć udział nasi mali przybysze, pomyślałem: nie ma co się zastanawiać, trzeba działać, to jest bardzo dobry pomysł.
Przez blisko dwa miesiące piątka uczniów spotykała się w teatrze. Dzieci pracowały metodą dramy, która bardzo często jest stosowana w leczeniu traum, w szczególności tych związanych z utratą. Ta metoda psychoterapii szczególnie sprawdza się w przypadku najmłodszych. Ponieważ opiera się na pracy z ciałem, znajomość języka ma tu drugorzędne znaczenie. Dzieci, często bardzo osamotnione w nowym kraju, spędzały dużo czasu z aktorami, którzy stali się ich przyjaciółmi i mentorami. Mogli im w końcu opowiedzieć swoją historię.
– Mieliśmy takie poczucie, że jeśli to ma się udać, to tylko z tym dyrektorem, który jest nie tylko otwartym i mądrym człowiekiem, ale ma też ogromnie dużo serca dla uczniów – mówi Ewa Ignaczak, reżyser spektaklu – Przyjeżdżały do nas dzieci, początkowo nieufne, wycofane, smutne. Pracowaliśmy z nimi metodą dramy i wywiadu pogłębionego. To jest niesamowite jak szybko rozkwitły. Pierwszy raz braliśmy udział w takim projekcie. Zazwyczaj tworzymy spektakle w oparciu o sztukę, tym razem miał on powstać na bazie prawdziwych, często bardzo trudnych doświadczeń bardzo małych ludzi. To była bardzo delikatna materia. Dlatego byliśmy zachwyceni współpracą ze strony szkoły, te dzieci były zawsze zaopiekowane, przyjeżdżał z nimi pedagog szkolny, wszyscy dbaliśmy, aby to nowe doświadczenie było dla nich jak najlepsze i wzmacniające. Niesamowite jest to, że nikt z nas nie mówił w ich językach, a mimo to, udało nam się usłyszeć ich historie. W ciągu tej pracy coraz lepiej zaczęły mówić po polsku.
Historie dzieci na scenie opowiadają ich przyjaciele – dorośli aktorzy. Sztuka napisana na podstawie ich przeżyć jest do bólu prawdziwa i dramatycznie smutna. Na początku są pierwsze dziecięce wspomnienia:
– Dom na Ukrainie był inny, mały, a obok w swoich domach mieszkały zwierzęta. Wszystko mi się tam podobało. W domu w Polsce podobają mi się tylko żaluzje. Nie chcę już o tym mówić.
– Za domem w Gruzji rosły drzewa owocowe, kaki, w Polsce nie ma już moich owoców.
– Na Białorusi była stacja radiowa, której wszyscy słuchali a potem ją wyłączyli, nie ma już tej stacji.
Później o Polsce z marzeń:
– Ja jeszcze nie wyjechałam, nauczyciele już mi dokuczali: o Polaczka rośnie, a po polsku ty umiesz?
– Rodzice mówili, że na Białorusi jest źle, a Polska jest w Unii Europejskiej i tam będę się kształcić i będę kim tylko zechcę.
– W mojej szkole trzeba było siedzieć sztywno z łokciami tak. Aż bluzki na tych łokciach się niszczyły. Mówili, że w Polsce inna szkoła, europejska. Że tam lepiej się kształcić.
O ostatnich dniach w starym kraju:
– Najtrudniej było rozstać się z przyjaciółmi, a ja miałam wielu przyjaciół. Bardzo płakałam, rodzice mówili, że w Polsce znajdę nowych.
– Nie mogłem się pożegnać ani nikomu nic powiedzieć. Wiedzieliśmy tylko ja i mama. Trzeba było po cichu. A i tak się wygadałem.
– Miałem psy i koty, nie mogłem ich wziąć, ktoś wrzucił je do worka i worek do rzeki potem. Nie chcę tego pamiętać.
Spektakl trwa, na scenie aktorzy niszczą domy z kartonu. Czas na podroż:
– Ja samolotem. Bałam się. I prawie nic nie mogłam zabrać. Nawet sukienek, w których tańczyłam gruzińskie tańce.
– Ja trzema pociągami.
– Ja busem, bardzo długo, do Gdyni.
O nowym domu:
– Mieszkam na ulicy Gorcz… Gorczy… ten język, jest taki trudny.
– Mieszka tu nas dużo, bardzo dużo razem. Jest ciasno. Nie ma zwierząt. Tylko kaczki na stawie.
– Ja mieszkam na ulicy jeszcze trudniejszej – Rdestowa. Nikt nas tu nie rozumie.
– Moi przyjaciele zadzwonili do mnie tylko raz.
Aktorzy odgrywają scenki z życia w nowym kraju:
– Idiota, głupek.
– Po polsku mów.
– Uważaj nie jesteś tu u siebie. Wracaj skąd przyszedłeś.
Ze wspomnień dziewczynki: wymyślili mi tu 20 przezwisk, tak często do mnie mówią, że umiem je wszystkie.
– Nie mam przyjaciół.
– Mam tylko jedną przyjaciółkę która jest z mojego kraju.
– Polskie dzieci mnie nie lubią.
– Ciągle jestem sam.
Zanim odbyła się premiera, aktorzy zagrali przed bardzo ograniczoną widownią, na której siedziała piątka małych imigrantów.
– Oni bili brawo, my, dorośli ludzie, płakaliśmy – opowiada Ida Bocian, aktorka, która pokazuje w spektaklu historie gruzińskiej dziewczynki – Nie da się ukryć, że zżyliśmy się bardzo z tymi dziećmi i stało się dla nas oczywiste, że musimy zrobić wszystko, aby żyło im się lepiej.
Premierę przyśpieszono z okazji pandemii. Było bardzo kameralnie. Na widowni zasiadły dzieci z klas małych imigrantów i ich nauczyciele.
– Jesteście najważniejszą widownią, to dla Was są te historie – powiedziała do nich pani reżyser.
Na koniec spektaklu na dużym ekranie pojawiają się zdjęcia miast, z których pochodzą dzieci. Gra gruziński rap. Miejsce bajkowych obrazów zastępują zdjęcia z wojny na Ukrainie.
Na scenę wchodzą aktorzy, każdy z nich trzyma za rękę dziecko, którego historie opowiada. Panuje całkowita cisza. Nikt nie bije braw, nikt się nie odzywa. Nagle z widowni słychać dziecięce głosy:
– Sasza, ja Cię przepraszam, ja nie wiedziałem, że Ci tak trudno.
– Tatiana przepraszam, że nazwałam Cię tak brzydko.
– Chcę zostać waszym przyjacielem.
Dzieci z widowni wbiegają na scenę, przytulają kolegów. Obecni na widowni pedagodzy, dokładnie obserwują sytuację, gotowi reagować, gdy emocję będą zbyt silne. Ale dzieci już są razem i wszyscy się uśmiechają:
– Możemy następny spektakl grać razem? – pytają dyrektora.
– Pewnie, że zagracie – Krzysztof Jankowski ukradkiem ociera łzę – O to właśnie mi chodziło, cel osiągnięty – uśmiecha się i wychodzi do swoich uczniów.
– Udało się, musiało się udać, bo to w końcu Gdynia, miasto otwarte – cieszą się aktorzy.
– Świat społeczny wokół nas zmienia się niezwykle szybko, czasami mamy wrażenie, że budzimy się w nowej rzeczywistości – podkreśla Bartosz Bartoszewicz, wiceprezydent Gdyni ds. jakości życia – W Gdyni mamy to szczęście, że pracują dla nas mądrzy i doświadczeni dyrektorzy placówek edukacyjnych, którzy są bardzo otwarci i elastyczni. Tak jak w tym przypadku, wspólnie z kadrą pedagogiczną są w stanie zareagować bardzo szybko, często sięgając po sprawdzone, choć niekonwencjonalne metody. Gdynia jest miastem otwartym, stworzonym przez ludzi z różnych stron. To zobowiązuje nas, jako samorząd, do stworzenia wszystkim jego mieszkańcom, niezależnie od wieku, pochodzenia, wykształcenia, koloru skóry czy stopnia niepełnosprawności, godnych warunków życia. Jako jedni z pierwszych w Polsce zauważyliśmy rosnący problem dzieci z doświadczeniem migracyjnym. Tworzymy dla nich klasy przygotowawcze, w których uczą nauczyciele specjaliści nauki języka polskiego jako obcego. Powstaje Centrum Kultury Wschodniej, które ma integrować i wspierać przybyszów. Jednak najważniejsze jest, aby działać wspólnie. Bardzo się cieszę, gdy słyszę o inicjatywach, w których wszyscy solidarnie starają się rozwiązać problem.