Mój jest ten kawałek podłogi - Gdynia Edukacyjna
Menu górne

Aktualności

Mój jest ten kawałek podłogi

10
marzec
Mój jest ten kawałek podłogi

Kolorowa pościel, własne kapcie, dla najmłodszych przytulanka na dobranoc. Herbata, którą można zaparzyć sobie w każdej chwili. Lampka, aby poczytać wieczorem. Dziecięce rysunki na ścianie i wieszak na jedyną sukienkę. Nie jest łatwo stworzyć namiastkę domu na sali gimnastycznej. Tu się to udało – w Zespole Szkolno-Przedszkolnym nr 3 w Gdyni dzięki wielkiej gościnności ludzi dobrej woli.

 

Zespół Szkolno-Przedszkolny nr 3 przy ul. Nagietkowej 73 jeszcze do niedawna największa w mieście szkoła i przedszkole, dziś równocześnie dom tymczasowy dla ponad setki uchodźców. Jedno z osiemnastu obecnie bezpiecznych schronisk na terenie Gdyni dla ludzi, którzy musieli uciekać z własnego kraju, aby przeżyć.

 

Na naszych oczach dzieje się historia, a my gdynianie, stajemy się jej częścią – mówi Bartosz Bartoszewicz, wiceprezydent Gdyni ds. jakości życia. – Wojna na Ukrainie zaskoczyła nas wszystkich, i z dnia na dzień stanęliśmy przed ogromnym wyzwaniem – do naszego miasta przybywają tysiące dzieci i dorosłych, którzy musieli porzucić swoje domy, mają za sobą przerażające doświadczenia,  nie mówią w naszym języku, a potrzebują natychmiastowego wsparcia. Mamy szansę przywrócić tym przybyszom wiarę w ludzi. Staramy się im je zapewnić.

 

Kiedy kilka dni temu zapadła decyzja, aby w Zespole Szkolno-Przedszkolnym nr 3, który ma duży kompleks sportowy, przygotować miejsca dla 120 uchodźców, Krzysztof Jankowski, dyrektor placówki, postanowił, że poprosi w mediach społecznościowych o pomoc mieszkańców Dąbrowy, dzielnicy w której mieści się szkoła.

W szkole, na sali gimnastycznej, wolontariusze starają się stworzyć uchodźcom namiastkę domu // fot. Filip Śmigielski

Wiele rzeczy otrzymaliśmy z Gdyńskiego Centrum Organizacji Pozarządowych, które gromadzi wszystkie niezbędne artykuły i środki higieniczne – mówi Krzysztof Jankowski, dyrektor ZSP nr 3. – Myślałem o drobnych rzeczach, które pomogą zamienić salę gimnastyczną w namiastkę domu: kapciach, piżamkach dla dzieci, może lampkach nocnych. Potrzebowałem też wolontariuszy i tłumaczy.

 

Trzy dni później, gdy do Gdyni przyjechał pierwszy pociąg z uchodźcami trzeba było pisać kolejne ogłoszenia: aby zatrzymać ofiarność ludzi dobrej woli. Szkoła opublikowała zdjęcia tymczasowych magazynów wypchanych po sufit: żywność, kosmetyki, środki czystości, podpaski, leki, ubranka, zabawki, wanienki dla niemowląt, wózki dziecięce, łóżeczka, zgrzewki wody, pampersy i pieniądze. Rzeczy najlepszej jakości, czyste, pachnące, nowe. Przez kilka dni wszystko segregowało kilkunastu wolontariuszy, przybyszami natychmiast zaopiekowali się tłumacze, lekarze i nauczyciele ze szkoły, którzy zostawali po godzinach. Trzy transporty z darami pojechały do magazynu w centrum – będą tam czekać na kolejnych przybyszów.

 

Musze to powiedzieć: jestem dumny z mieszkańców Gdyni – mówi dyrektor Jankowski. – Aż trudno opisać ogrom dobra, który trafia do naszej szkoły w ostatnim czasie. To pozwala unieść nieszczęście, którego jesteśmy świadkami.

 

Dyrektor Jankowski chciałby powiedzieć więcej o ludziach, którzy otwierają swoje serca, ale nie może bo cały czas dzwoni jego komórka:

 

Mamy mamę z dwójką dzieci, jedno ma dwa lata, nie przestaje płakać, znajdziecie dla nich jakieś dobre miejsce?

Dzwonię z parafii, przygotowaliśmy pokoje, mogą być osoby starsze, chore, przyślemy po nich transport.

Mamy dwadzieścia osób, czy możemy ich do Was wysłać?

W szkole, na sali gimnastycznej, wolontariusze starają się stworzyć uchodźcom namiastkę domu // fot. Filip Śmigielski

Dyrektor jest jednym z trzech koordynatorów noclegów tymczasowych w mieście – dyżuruje na zmianę z Wojciechem Jankowskim i Konradem Walczakiem: zajmują się rozmieszczeniem osób, które właśnie trafiły do Gdyni. Mają do dyspozycji miejsca w 18 placówkach: szkołach, przystaniach, hostelach i Szkolnym Schronisku Młodzieżowym.  Sytuacja jest bardzo dynamiczna, bo uchodźcy napływają nieprzerwanie, kobiety, dzieci, ludzie starsi. Wyczerpani, po kilku dniach podróży, po ucieczce przed bombami, coraz rzadziej z walizkami a coraz częściej z jedną reklamówką. Marzą, aby się umyć i zasnąć. Dzieci płaczą ze zmęczenia. Dlatego miejsca trzeba stale aktualizować, aby były w gotowości: łóżko z czystą pościelą, ciepły posiłek i kubek herbaty.

 

Dyrektor na wszelki wypadek w gabinecie trzyma koc i poduszkę dla siebie, coraz częściej przybysze docierają nocą.

 

Choć trudno w uwierzyć, na sali gimnastycznej jest domowo. Łóżka już posłane, pod oknem dwie starsze panie rozmawiają cicho. Gdy widzą dyrektora dopytują:

– A jak w Kijowie, trzymają się jeszcze?

– A Charków? Tam moich dwóch synów walczy?

– Co wiadomo o moim mieście?

W szkole, na sali gimnastycznej, wolontariusze starają się stworzyć uchodźcom namiastkę domu // fot. Filip Śmigielski

Na sali Nikola Kraljevic i Stanisław Geppert, dwóch tłumaczy – wolontariuszy, stara się porozmawiać z każdym. Przede wszystkim słuchają, czasem pomagają podjąć decyzję co dalej, zanotować kto chce zostać, kto szuka pracy, a kto chce wyruszyć dalej, do Niemiec, do Szwecji. Kto potrzebuje lekarza, czyje dziecko budzi się z krzykiem a czyje trzeba będzie zapisać do przedszkola i jak to się w Polsce robi.

 

To są ludzie na wagę złota, bez  nich bylibyśmy bezradni wobec problemów, z jakimi tu się mierzymy – mówi dyrektor.

 

W rogu sali działa miniprzedszkole: są zabawki, gry i kolorowanki. Wiktoria, Paulina,  Adam i Bartek z ósmej klasy przychodzą codziennie, aby zająć dzieciaki zabawą.

 

Dzieci przystosowują się szybko, bywa, że przyjeżdżają w środku nocy, na pół śpiący, widzą zabawki i od razu chcą się bawić – mówią nauczyciele.

W szkole, na sali gimnastycznej, wolontariusze starają się stworzyć uchodźcom namiastkę domu // fot. Filip Śmigielski

Inaczej niż dorośli. Coraz więcej z nich nie chce wychodzić na zewnątrz, nie mogą opanować lęku, trudno im uwierzyć, że najgorsze minęło, że są bezpieczni. W drugim rogu sali stoliki, obok czajnik, kawa herbata, trochę słodyczy. Można usiąść i porozmawiać. Można powiedzieć o swoich potrzebach – choćby o karcie do telefonu, dyrektor zaraz zorganizuje wyjście do sklepu, grupą, aby było raźniej.

 

Zamykam oczy i widzę czołgi jak jadą na ludzi – mów starsza pani i płacze.

 

Wtedy wkracza Dorota Płotka, na co dzień psycholog szkolny. Jednak odkąd wybuchła wojna częściej korzysta ze swojej drugiej specjalizacji traumatologa.

 

Pomagam się uporać z tym co za nimi – mówi. – Ale też staram się przywrócić poczucie bezpieczeństwa, teraz szukam domu dla rodziny z jedenastomiesięcznymi bliźniakami, nie powinni zostawać tu za długo.

Mama dwójki dzieci uciekała z bombardowanego Kijowa, do Gdyni jechali cztery dni. Na zdjęciu pierwszy z lewej Stanisław Geppert, tłumacz, pierwszy z prawej Nikola Kraljevic, tłumacz, w środku Dorota Płotka, psychotraumatolog // fot. Filip Śmigielski

Według planu, nikt nie powinien. Miejsca na sali gimnastycznej z założenia są na kilka dni: aby odpocząć po podróży, zjeść coś ciepłego, zgromadzić dokumenty, zastanowić się co dalej. Kolejnym etapem jest dom na dłużej w Gdyni, albo za granicą, szkoła dla dzieci, praca dla dorosłych.

 

Bardzo się staramy, aby wychodzili stąd do sprawdzonych miejsc, z kompletem dokumentów, walizką z ubraniami, własnymi kosmetykami, podstawowymi rzeczami oraz konkretnymi planami na przyszłość – mówi dyrektor Jankowski. – Ale przede wszystkim z wiarą, że nie są sami, że pomożemy im wrócić do domu.

 

Dyrektor znowu musi przerwać, bo wpadli przyjaciele z DarMaru przynieśli kilkanaście kilogramów mięsa, na obiad dla wszystkich i mikrofalówkę, bo ktoś o nią pytał.

W szkole, na sali gimnastycznej, wolontariusze starają się stworzyć uchodźcom namiastkę domu // fot. Filip Śmigielski

Krzysztof Jankowski się uśmiecha: – Zastanawiam się czy istnieje coś czego gdynianie nie przynieśliby tu natychmiast, gdy tylko usłyszeli, że może być potrzebne.

 

Tekst: Aneta Marczak, Fotografie: Filip Śmigielski


Wróć do listy Następny wpis
Przejdź na początek