Jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie normalnie
Dima ma sześć lat, za duże spodnie i właśnie stracił pierwszego mleczaka. Na pierwszy rzut oka niczym się nie wyróżnia na szkolnym boisku. Po chwili jednak widać, że jako jedyny nie gra z chłopakami w piłkę, a bawi się w wojnę. Dima udaje czołg, strzela z wymyślonej lufy do wszystkiego co się rusza, a potem ucieka do wymyślonego schronu przed nieistniejącymi samolotami. Jednak w Polsce schronu nie ma, choć tu, podobnie jak w Charkowie śpi się na sali z innymi ludźmi i w nocy słychać jak dzieci płaczą. To wspólne spanie na początku Dimie bardzo się podobało.
– Schron to takie tunele, gdzie chodziliśmy wszyscy jak wyły syreny. – opowiada. – Tam było bardzo dużo dzieci, biegaliśmy wszędzie i spaliśmy na kocach. Mama nie miała szczoteczki i nie trzeba było myć zębów, ani wkładać piżamy. Braliśmy jedzenie i zawsze były jakieś słodycze.
Szybko jednak w tunelach zaczęło być strasznie.
– Potem to już syreny wyły bez przerwy i było bardzo zimno – przypomina sobie Dima. – Spałem w kurtce i skarpetach taty. Mama ciągle płakała, mój kolega się zgubił i nie mógł znaleźć rodziców, a innemu koledze wszystko się spaliło: dom, tornister, nawet świnka morska.
Wtedy mama Dimy powiedziała, że pojadą daleko, do Polski, gdzie nie wyją syreny i nie palą się domy. Spakowali tylko najpotrzebniejsze rzeczy, Dima musiał zostawić klocki lego, dyplom za pierwsze miejsce w biegu na czas i nowy rower, prezent od dziadka na urodziny.
Na dworzec przyszedł tata, którego Dima nie widział już długo. Tata miał mundur, jego broda drapała Dimie policzki. Powiedział, żeby był dzielny i pomagał mamie. I jeszcze, że niedługo się zobaczą. Ale Dima nie chciał być dzielny, nie chciał jechać pociągiem, w którym było pełno obcych ludzi. Chciał wrócić z tatą do domu, do swojej klasy i nowego roweru. Ale pojechali.
I teraz Dima jest tu, w sali z tyloma łóżkami, że nie dał rady ich policzyć i mamą, która ciągle płacze. Bez taty, który został tam, w Charkowie przy tym pociągu i machał Dimie, dopóki nie zrobił się całkiem mały i nie zniknął.
Według szacunków Ministerstwa Edukacji i Nauki w Polsce jest obecnie około pół miliona dzieci ukraińskich i z każdym dniem ich liczba się zwiększa. Niemowlęta, przedszkolaki, młodzież. Najczęściej z mamą, czasem z babcią, albo z całym domem dziecka. Dzieci, które uciekały przed bombardowaniem i instynktownie szukają schronienia gdy słyszą samoloty. Kilkulatki, które straciły rodziców. Dzieci z płonących domów i zrujnowanych miast. Mówiące w języku, którego w obcym kraju nikt nie rozumie. Dzieci bez zabawek, pamiątek, zdjęć z dzieciństwa i dyplomów z przedszkola. Pół miliona najmłodszych, którym zabrano wszystko.
– To największa katastrofa humanitarna w Europie naszych czasów, dramat ponad miliona ludzi, którzy stracili wszystko – mówi Bartosz Bartoszewicz, wiceprezydent Gdyni ds. jakości życia. – Do naszego miasta przybywają dzieci i dorośli, którzy musieli porzucić swoje domy, mają za sobą przerażające doświadczenia, nie mówią w naszym języku, a potrzebują natychmiastowego wsparcia. Robimy wszystko, aby im pomóc. Często niestety jednak czujemy się po prostu bezsilni wobec dramatów jakie od nich słyszymy.
Katia ma trzynaście lat i zawsze gdy się budzi, potrzebuje chwili, aby przypomnieć sobie gdzie jest. W wielkiej sali, w której śpią, nigdy nie jest cicho, ktoś płacze, ktoś rozmawia przez telefon, jakaś rodzina przyjechała nocą i właśnie szukają dla nich łóżek. Wtedy Katia patrzy na łóżko obok i widzi śpiącego Ilję, lat pięć i już wszystko pamięta: że nie wzięli jego piżamy w smoki, i na początku w ogóle nie mógł zasnąć, że ona zostawiła swój komputer, prawie nowy, na który zbierała pieniądze od lat, że nigdy już nie zobaczy swojego pokoju (na ścianie była tapeta w zielone gałązki). Katia na zawsze zapamięta ten moment, kiedy mama powiedziała, że domu w Kijowie już nie ma.
– Nie było nam łatwo, bo mamy tylko mamę, tata odszedł, gdy się urodził Ilja – opowiada Katia i zerka na mamę, bo gdy mówi o ojcu, mama zawsze płacze. – Ale był dom, mieliśmy swoje pokoje, ja rower, Ilja hulajnogę, szkoła była niedaleko i dom kultury, w którym chodziłam na tańce.
Katia wie, że do Kijowa nie wrócą, Ilja jest za mały, żeby zrozumieć. Denerwuje się, że w Gdyni mało osób mówi po ukraińsku, że mama, nie pozwala im wychodzić na dwór, i że jak tylko z kimś się dobrze bawi, to ten ktoś zaraz wyprowadza się do nowego domu.
Ilja z Katią i mamą też niedługo wyruszają: do nowego kraju z nowym językiem, będą płynąć promem. Ilja nie wie co to prom, a Katia nie chce mu ciągle wszystkiego tłumaczyć.
Odkąd jest wojna, siostra nagle zrobiła się strasznie dorosła, ciągle go pilnuje i nie chce się już bawić jak wcześniej. Ilja jeszcze bardziej niż kiedykolwiek w życiu czuje się samotny.
Lila lat piętnaście, ciągle nie może uwierzyć w swoje szczęście: udało im się zabrać z Ukrainy psy. Gdy bomby spadały na domy, a miasto płonęło, Lila myślała tylko o tym czy nie będzie trzeba zostawić zwierząt. I jeszcze o babci: jak ona to wszystko wytrzyma.
Lila widziała rzeczy, o których nie chce mówić: gdy zamyka oczy widzi czołgi i ogień, gdy zasypia słyszy samoloty. Do Polski przyjechali z całą, dużą wielopokoleniową rodziną: same kobiety. Ona jedyna, choć najmłodsza była w Polsce już wcześniej, ale w górach, nie nad morzem.
– Na konkursie talentów – zdradza Lila i przytula się do psa, bo nie lubi mówić o sobie.
Na najmniejszej sali gimnastycznej, gdzie śpi Lila, jej rodzina, ich psy, i jeszcze kilka nieznajomych osób, tylko nieliczni wiedzą, że Lila jest artystką. Od razu gdy znalazła się w Gdyni, zaczęła myśleć o szkole, bo Lila choć ma piętnaście lat i wojnę pod powiekami już planuje przyszłość. Tym bardziej, że przyszłość będzie w Gdyni, tak postanowiła rodzina Lili. Ona sama już rozmawiała z Krzysztofem Jankowskim, dyrektorem szkoły, w której znaleźli schronienie. Co prawda słabo mówił po rosyjsku, ale Lila zrozumiała, że w Gdyni jest szkoła – artystyczna, nad morzem, gdzie można malować w plenerze. Dyrektor chciał zobaczyć Lili prace, ale ona przecież nie mogła ich zabrać, bo trzeba było myśleć praktycznie: co się może przydać w pociągu, ile zdąży się unieść, pamiętając, że trzeba też nieść psa. Lila ma więc tylko zdjęcia w telefonie i już wie, że marzenie, aby wrócić po rysunki, nigdy się nie spełni. Młoda artystka chce więc malować ten nowy niezwykły kraj, który ma stać się ich domem. Stara się więc wyrzucić spod powiek czołgi, a zobaczyć obrazy.
Krzysztof Janowski, dyrektor Zespołu Szkolno Przedszkolnego nr 3 w Gdyni, który oferuje schronienie dla 120 uchodźców, jest obecnie jednym z trzech koordynatorów noclegów tymczasowych w mieście – dyżuruje na zmianę z Wojciechem Jankowskim i Konradem Walczakiem: zajmują się rozmieszczeniem osób, które właśnie trafiły do Gdyni.
– Coraz częściej cieszę się z mojej słabej znajomości rosyjskiego – mówi dyrektor. – Te historie są coraz bardziej tragiczne i ogromnie smutne. Ja wszystkiego nie rozumiem, ale podziwiam moich tłumaczy, którzy muszą sobie z tym radzić. Zauważyłem, że dzieci – często okrutnie skrzywdzone – mają jakąś niezwykłą siłę adaptacji, Dopiero co przyjechały, a już za chwilę się bawią. Dorosłym często znacznie trudniej się podnieść, szybciej tracą wiarę w dobre zakończenie. Dlatego, gdy patrzę na te dzieci, mocno wierzę, że gdy otoczymy je opieką ich świat uda się jeszcze poskładać i ostatecznie dobro zwycięży. Jeszcze będzie normalnie.
Marzanna Mróz, dyrektor Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej nr 2 w Gdyni, gdy usłyszała o ataku na Ukrainę, od razu pomyślała o dzieciach: tych zza wschodniej granicy, ale również tych polskich, którym wojna zmieni dzieciństwo.
– Osoby uciekające z Ukrainy z powodu wojny potrzebują nie tylko schronienia i pożywienia, ale także zrozumienia i pomocy psychologicznej. Jest to niezwykle ważne, bo po zaspokojeniu potrzeb fizycznych przychodzi czas na uporanie się z psychiką i traumą, jaką niesie ze sobą wojna – podkreśla specjalistka. – Trauma w znaczeniu psychologicznym to silne przeżycie emocjonalne, które zostawia ślad w psychice. Doświadczenie traumy zależy od odporności psychicznej danej jednostki. Bardzo silne emocjonalne sytuacje, które są ponad siły człowieka w danej chwili, mogą wywoływać doświadczenie traumy. Zalicza się do nich między innymi doświadczenia wojenne, przemoc i ból po stracie bliskiej osoby, które wzmagają poczucie bezradności oraz wywołują trudne i skrajnie nasilone emocje. Człowiek w obliczu takich sytuacji nie ma wpływu na to, co się wokół niego dzieje albo ma ograniczone pole działania. Nasilenie lęku i smutku oraz wydłużenie czasu ich trwania mogą odbić się na zdrowiu psychicznym i prowadzić do pourazowych zaburzeń funkcjonowania. Celem terapii jest przepracowanie silnego przeżycia traumatycznego oraz odzyskanie poczucia stabilności i wewnętrznej równowagi.
Specjaliści podkreślają również, że praca z traumą może być długofalowym i wielowymiarowym procesem. Jeśli objawy stresu ostrego i reakcje, m.in. niekontrolowane wybuchy płaczu lub agresji, lęk, poczucie braku sensu i celu życia, apatia, potrzeba izolacji, będą utrzymywać się po sześciu tygodniach, to mogą przerodzić się one w zespół stresu pourazowego (PTSD).
– Doświadczenie traumy odciska swoje piętno również w psychice dzieci. Najmłodsi nie mają takiego wglądu w nią jak dorośli – dodaje dyrektor. – Często osoba dorosła może zadawać pytanie, dlaczego ta traumatyczna sytuacja się wydarzyła, a dziecko już nie bardzo ze względu na ograniczone jeszcze postrzeganie świata. Dziecko, które doświadczyło traumy, potrzebuje miłości, wsparcia i szczerej rozmowy. Przede wszystkim należy wysłuchać (a nie tylko słuchać) dziecka i obserwować bez narzucania swoich interpretacji i lęków. Jako słuchacze powinniśmy być otwarci i wykazywać prawdziwe zainteresowanie. Takie wysłuchanie ma być racjonalne, zdrowe i z nazwaniem emocji, np. “słyszę, że się boisz”, pozwoli to dziecku uporządkować, co się z nim dzieje.
Aby działania psychologiczne skierowanie do dzieci były skuteczne, koniecznym warunkiem jest, by były prowadzone w języku jakim posługuje się dziecko. Niestety w Polsce dramatycznie brakuje psychologów mówiących po ukraińsku. Dlatego Gdyński Ośrodek Doskonalenia Nauczycieli organizuje kursy z podstaw pracy z dziećmi z doświadczeniem migracyjnym oraz języka ukraińskiego.
tekst Aneta Marczak, fot. Filip Śmigielski